Wojna pomiędzy Kaedwen, Aedirn właśnie się skończyła. Na pobojowiskach trup ścieli się gęsto. Trupożery wychodzą na biesiadę. Dezerterzy chowają po lasach i wykrotach. Nastał niebezpieczny czas - nikt nie może być pewien jutra. Generalicja Aedirn chce uniknąć kolejnego zbrojnego konfliktu. Małe drużyny mają wedrzeć się na teren wroga i odzyskać utracone dobra, dokonać zamachów, stworzyć zamieszanie w szeregach nowo formujących się posterunków. Granica ma zawrzeć, ale po cichu...
sobota, 23 stycznia 2016
Dolina Pontaru, dnia 29 lipnia 1273 roku: Alembr
Brama wyziera niby otwór w palisadzie. Zamknięte, solidne wrota uniemożliwiają wejście. Ponad nimi, na wieży, stoi kilkoro żołdaków - w panującej szarówce ciężko wyrozumieć ilu dokładnie. Siedzieli i zwyczajnie marudzili. Dostrzegłszy podchodzące pod bramę postacie, wstali i wyjrzeli. Tak jak i podróżni, tak i oni, nie wiedzieli ilu ich jest i kim są - pogoda nie ułatwiała niczego. Po kilku okrzykach, marudzeniu, ktoś otworzył furtkę we wrotach. Wyszło ku nim kilkoro ludzi, z czego jeden przyjął łapówkę i wpuścił was do środka - nie indagując kto i po co. Odradził jedynie, aby nie iść w okolice garnizonu - coś ostatnio rozsierdziło dowódcę Elger'a Rotenwarta. Jak wywiedzieli się kilka chwil później, zły nastrój komendanta spowodowany był obecnością kapitana Wesleva Burga. Panowie nie przepadają za sobą i nie kryją swojej niechęci.
Odnaleźli miejsca mogące stanowić ich kwatery, a dokładniej mogli wynająć pokój w gospodzie, mogli również nająć jedną z wolnych chat - to mogli uczynić mniej, bądź bardziej legalnie.
Przebyta dotąd droga nie nastrajała ich ciała dobrze - zmęczenie i stres, brudne odzienie i zmienne warunki pogodowe - póki co nikt nie kasze, ani nie ma kataru. Choć czuć w kościach osłabienie wynikłe wielogodzinnymi zmaganiami z naturą.
Alembr dzieli się na dwie strefy - wewnętrzny, wraz z silnym donżonem i garnizonem, otoczony murem. Zewnętrzny, fortyfikowany palisadą stanowił miejsce, gdzie rezydowali miejscowi, a dokładnie dla blisko stu rodzin. Miejsca istotne: gospoda "Szczery Lis", czatownia nad bramą, chatka zielarza Ambegena, spalone domostwa niedaleko czatowni, mały magazyn cechu handlowego wraz z domem kupców, rzemieślnicza i wystawieni tak mistrzowie, rynek z tablicą informacyjną i dybami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Udało się - jestem pod wrażeniem. Możemy działać. Słyszeliście kogo tu mają? Dobrze sięgam pamięcią - tych dwoje ma nie ujrzeć jutrzenki? Skoro trwają w konflikcie, trzeba go spotęgować. Niechaj sami się pozabijają - nasze ręce pozostaną wolne od wszelkiej juchy. Pomysły jak to zrobić? Ja w zasadzie mam jeden. Możemy zorganizować to w ten sposób, że pobawimy się w złych emisariuszy. Potrzebujemy jedynie wywiedzieć się, gdzie i jakie oddziały stacjonują - czyje zwierzchnictwo nad sobą mają i sfalsyfikować historię napaści jednej bandy na drugą, znaczy Kaedweńscy oficjele biorą się za łby co by zatrzymać przy sobie jak najwięcej chwały i innego, tfu, ustrojstwa.
OdpowiedzUsuń-I jak niby mielibyśmy to zrobić? -Riv przeciąga się jak kot i z lekko przechyloną głową wpatruje się w Nolana zmrużonymi oczyma. -To oczywiście wspaniałe zrządzenie... losu -prycha cichutko -że dwóch naszych wrogów akurat tu stacjonuje, ale przypominam, że dwóch naszych wrogów jest henselckimi oficerami, a my bandą oberwańców, przynajmniej wedle oficjalnej legendy. Nie wiem co musielibyśmy zrobić, żeby się do nich dostać...
OdpowiedzUsuń-Może szef ma jakiś pomysł na taką okoliczność? -spogląda na Wolfganga uważnie, nie tak kpiąco i beztrosko jak na Raginisa, ale w pewną dozą szacunku, należną dowódcy.
- Tu akurat Panowie nie bierzecie pod uwagę najprostszej, acz najtrudniejszej metody rozwiązania sprawy. Zebrać ich w jedno miejsce, uzbrojonych i bez nadmiaru przybocznych. Jeśli na przykład wojacy mają swoich przybocznych w określonych kolorach, to zatłuc jednego, podrzucić kawał płaszcza drugiego, tak, żeby reszta płaszcza wylądowała u podejrzanego.
OdpowiedzUsuńWolfgang popatrzył po ludziach.
- Nie traćmy czasu, pojedynczo pochodźmy po mieście. Posłuchajmy co ludzie mówią. Uzupełnijcie ekwipunek. Spotkamy się o zmierzchaniu w "Szczerym Lisie". Chcę wiedzieć coś więcej zanim wykonamy swój ruch. Z fartem!
Obrócił się i ruszył wzdłuż muru w lewą stronę, następnie odbił w jedną z uliczek.
Liam zaczekał aż Wolfgang zniknie z pola widzenia i wzruszył ramionami.
OdpowiedzUsuń-O tej porze nie ma się co jakoś specjalnie pałętać po mieście, większość raczej zwija interesy i wraca do domów, albo do karczmy -stwierdził. -Chociaż jest szansa, że ktoś jeszcze będzie miał otwarte. Szef pewnie do alchemika poszedł, w końcu się na tym zna, Wam by się chyba miecze przydały -spojrzał na Nolana i Calevana -ja się mogę po prostu pokręcić i posłuchać, a później w karczmie zrobić stary motyw z grą w karty.
Prawda, to prawda - trzeba nam ekwipunku. Zajdę na Rzemieślniczą - podobnoż jest tu taka alejka. Rozejrzę się, może coś wytarguję od chcącego zwijać interes pachołka, bo na rzemieślników raczej już nie natrafię. Pójdę później i obaczę co na tablicach, kto w dybach - jeśli kogokolwiek w nich zastanę.
OdpowiedzUsuń*Calevan został sam, Nilfgaardczyk raz jeszcze w myślach dopilnował właściwego dla okolicy akcentu. Jeżeli wypali starszą mową będzie miał szczęście jeśli go powieszą. Nie chciałby się dowiedzieć jakież to atrakcje by go czekały. On również potrzebował miecza, tamten został w tamtej wiosce i pewnie już przepadł..kto wie może jakiś wioskowy głupek sobie go wziął, pewnie tak...albo kowal na własność. Będą mieli się z czego nabijać jak to wojacy miecze zostawili i gdzieś pociekli. Wypuścił powietrze nosem, dobrze żen ie poszedł z Liamem...ostatnio na linii Raven-Mortis parskały grzmoty, lepiej by się na razie do siebie nie zbliżali*
OdpowiedzUsuńAlembr z dawien dawna należał do Królestwa Aedirn. Budynki wzniesione tu przez pierwszych osadników, nacechowane są drobnymi motywami, nawiązującymi do kultury lokalnych ludów. Dające temu wyraz malunki na belkowych ścianach, wiszące u zadaszenia pająki czy wiązanki suszonych ziół, wedle wiary odstraszały wszelkie złe moce i przynosiły dobrobyt. Podobno w domostwie, gdzie u progu wisiał pająk, żadna zła Bieda nijak się nie zadomowi. Przesąd tyle głupi co zupełnie nie trafiony znajdował surowe potwierdzenie w ogólnej, panującej w chatach biedzie. Ludzie żyli z dnia na dzień. Wojna spustoszyła miejscowy spichlerz. Zwierzęta, a dokładniej trzoda została zagoniona na szynki i inne rarytasy. Słowem wojacy rządzili na swój własny, nie baczący na innych sposób. Dlatego też, pomimo późnej pory, nowoprzybyli mieli okazję spotkać przedstawicieli lokalnego folkloru. Zapytywani niechętnie odpowiadali. Zastraszenia wobec nich działałyby najlepiej - ale czy warto robić sobie kolejnych wrogów? Każdy z wagabundów poszedł w swoją stronę i zobaczył coś, co później należało przetrawić z resztą.
OdpowiedzUsuńCalevan krążył w miejscu, skąd rozeszła się grupa. Jego obecność nie uszła uwadze jednemu z miejscowych żołdaków. Starszy, szczupły, szpakowaty mężczyzna zbliżył się doń. Przeszywanica nosiła znamiona obcowania z czymś, pokrytym rdzą (zapewne kolczugą). Stalowe naramienniki jak i nakolanniki dzwoniły z każdym jego krokiem. Trzymany w skórzanym sajdaku (zapewne łuk), zaczepiony o pas toporek i okuta pała, schowany w wężu miecz, świadczyły niezawodnie o nie byle szeregowym żołnierzu.
- Ktoście i skądże drogi zawiodły?
Nolan poszedł w stronę Rzemieślniczej i tam ku swojemu rozczarowaniu nie spotkał nikogo szczególnego. Większość sklepów już zamknięto. Ludzie nie mający czego tu szukać zwyczajnie omijali to miejsce - nie mniej Nolan nie czuł się osamotniony. Z pod jednej z chat wyszła starsza kobieta. Mocno zgarbiona, wsparta o lasce, sunęła ku niemu.
- Ishtwan? No chodźże. Ilem czekała. Chodźże, chodźże.
Liam miał widomie więcej szczęścia. Z pozoru pozbawione większego sensu błąkanie się przyniosło efekt. Kręcąc się to tu, to tam, podsłuchał kilka postaci i rozmów. Ktoś nawet mówił szyfrem. Wywiedział się, że miejscowi nie patrzą przychylnie na najeźdźców. Podobno mają przekupionych jakiś ludzi w garnizonie. Chcą szturmować garnizon - nie podają daty. Osobami i słowami kluczowymi są: Olaf, Wietlaw, Demek i czarcia purchawka. W gospodzie zaś spotkał miejscowych w liczbie przytłaczającej. Każde miejsce zajęte - siedzieli, gaworzyli, pili i jedli. Część rozmów ścichła na widok wchodzącej nowej osoby.
Wolfgang szedł skryty przy linii palisady. Obszedł część dolnego Alembru. Kilkakrotnie natknął się na żołnierzy - raczej olewających swoje zadania. Był świadkiem interesującego zdarzenia. Oto chłopiec wręczył jednemu wojakowi woreczek. Ten zważył w dłoniach, kiwnął głową i dał coś małemu - nie dostrzegł co dokładnie. Dalej w uliczkach nie spotykał się z niczym niezwykłym.
Włócząc się to tu, to tam, Riv jednak zdołał się czegoś, ku swemu niejakiemu zdumieniu, dowiedzieć. Informacja o niechęci tutejszych do najeźdźcy była dobra, nawet bardzo, podobnie jak pogłoski o planowanym buncie. Trzeba będzie poszukać Olafa, Wietlawa i Demka i w miarę możliwości zaoferować im wsparcie, jeśli oczywiście szef tak zadecyduje. Na razie pora była, by zajrzeć do karczmy, w której mieli się spotkać. Kto wie, może na miejscu uda się dowiedzieć czegoś więcej, zagrać z kimś, by nastawić przychylnie miejscowych? Sposób zadziałał już dwukrotnie, nie było więc zbytnich obaw, że tym razem okaże się inaczej.
OdpowiedzUsuńZ tą myślą Liam przekroczył drzwi dość zatłoczonej karczmy. Usiąść nie było gdzie, kupił więc piwo i z kuflem w dłoni, oparty o kontuar, przyjrzał się zgromadzonej ciżbie, szukając miejscowych pijaczków-źródeł plotek, albo grających do których można by dołączyć. Ewentualnie żołnierzy, lub wyglądających na takich, bo jacyś na pewno mieli wolne i raczej nie spędzali go we własnych kwaterach.
Zaklął w myślach widząc żołnierza zbliżającego się do jego osoby. Teraz nie było by sensu uciekać, ściągnąłby tylko na siebie podejrzenie..nóż widelec coś się stało i będzie kozłem ofiarnym o nie nie. Ucieczka zły pomysł. Agresję od razu wybił sobie z głowy, w najlepszym wypadku wyląduje w dybach, w nieco gorszym obiją go i wyrzucą za wioskę, za pewne bez złota i broni, w jeszcze gorszym go po prostu zaszlachtują na miejscu albo powieszą.
OdpowiedzUsuń- Z daleka Panie oficerze z daleka, ale ja tu rodzony więc trochę do gniazda zawitałem bo to moje okolice są Panie oficerze - Jak mają go zaszlachtować to go zaszlachtują. - Kłopotów nie szukam, chciałem trochę oddechu złapać przez tą ostatnią niepogodę. - spojrzał na mężczyznę.
Ja nie Ishtwan, babuleńko - odpowiedział i ani myślał wdawać się w dalsze dyskusje, ale z drugiej strony, skoro nikogo innego nie spotkał. Babuleńko co ciekawego się dzieje tu u was? Tu w Alembrze zawsze tak? Powiadajcie, a ja pomogę wam w czym trzeba.
OdpowiedzUsuńWolfgang pochodził jeszcze trochę czasu po mieście, poznając z grubsza jego rozkład. Dzięki siąpiącemu deszczowi ilość podejrzliwych żołnierzy zmalała. U złotnika dokonał po w miarę przyzwoitym kursie zamiany części biżuterii na gotowiznę a od jednego z czeladników łukarza nabył trochę grotów oraz innych elementów do wyrobu i naprawy strzał.
OdpowiedzUsuńPo zakupach i spacerze powoli wrócił do miejsca spotkania. Zastanawiało go, co zostało przekazane żołnierzowi i czy gdzieś nie zauważy tego smyka co był ani chybi kurierem.
Wewnątrz karczmy panowało miłe ciepło, ale nie pchał się do ognia, tylko spokojnie podszedł do karczmarza i zagadnął o pokój oraz strawę. Następnie poszedł złożyć swoje rzeczy w niedużym pokoiku za który niewiele zapłacił. Kiedy uporał się z tym zszedł na dół już bez swoich pakunków aby zaspokoić swój głód bigosem i kilkoma kawałami chleba zapijanymi gorącymi ziołami z łyżką miodu aby zapobiec choróbsku jakiemuś. Przyglądał się też bacznie podchodzącym do baru, przy którym ze względu na tłok miał jedyne miejsce na spokojną konsumpcję.
Noc.
OdpowiedzUsuńMieszkańcy Alembru śpią. Domostwa zamknięte. Jedynie z gospody daje się posłyszeć jeszcze dźwięki to rozmów, to stołowania się różnej maści towarzystwa. Na platformach palisady wzmożono patrole. Wojacy w siąpiących deszczu ni jak nie mogli wyglądać poważnie, choć niektórzy w istocie prezentowali się wcale nie najgorzej.
Nolan doświadczył szczęścia w nieszczęściu. Babuleńka nijak nie wykazała zrozumienia dla jego słów. Skarciła go za opieszałość i nakazała wejść do obejścia. Nalała do miski zupy. Zagadnęła o to co się działo, dlaczego tak długo kazał na siebie czekać i w ogóle dała mu do zrozumienia, że jest jej dawno zaginionym synem. Nolan przyjął rolę syna i jął snuć opowieść o dalekich wojażach. Babuleńka zaś opowiedziała o wydarzeniach jakie miały miejsce tu, w okolicach Alembru. Przedstawiła obraz zdradzieckich wojen, podjazdów jednej jak i drugiej strony. O śmierci dziadka, o napaści na dom, skradzeniu dóbr rodzinnych i tutaj pojawiła się prośba starej kobiety. Prośba o odzyskanie jedynej pamiątki jaka została po jej zmarłym gwałtownie mężu - medaliku. Podobno skradzionym przez lokalnych komorników.
Liama swędziało ucho, ewidentnie coś było na rzeczy. Wchodząc do obejścia widział jak kilkoro miejscowych przygląda mu się uważnie. Czuł również na sobie wzrok kogoś innego, kogoś skrytego w tej ciżbie. Czuł strach przed tym czymś, choć nie potrafił zidentyfikować źródła tej niecodziennej paniki. Obejrzał bywalców i skonstatował, że ma do czynienia głównie z miejscowymi. Nie widział żołnierzy, ani pijaczków, słowem coś miało się wydarzyć.
- Skąd jesteście smyku? - zagadnął go gospodarz, wielki, posunięty w lecie człek, którego aparycja niezawodnie przywodziła na myśl wielkiego knura.
Calevan źle, bardzo niekorzystnie trafił na swojego rozmówcę. Nie mógł bowiem wiedzieć, że ma do czynienia z rodowitym właśnie człekiem. Ten otaksował go spojrzeniem nie mówiącym właściwie nic. Stanął obok, wsparł się o palisadę i poprawił szyszak, z nachodzącym na nos nosalem.
- Tutejszy, powiadasz? - splunął przez prawe ramię. - Kłopotów nie szukacie, ale się ich wystrzegacie. Czego się boicie na własnej ziemi?
Wolfgang obskoczył parę miejsc i załatwił swoje sprawy. Rad z pertraktacji handlowych - lokalni znali się na rzeczy i czerpali prawdziwą przyjemność z handlu. Dzieciaka widział jak przebiega osadę i chyłkiem znika między domostwami, w kierunku na garnizon. W gospodzie spotkał się z niemałym tłokiem. Ludzie siedzieli i głównie gaworzyli, niektórzy stołowali się, a inni popijali cienkie piwo. Zachodząc do gospodarza natknął się na Liama, którego ten właśnie indagował. Poczuł zimno - dreszcze przeszyły go pomimo panującego w obejściu ciepła.
Liam popijał swoje piwo i ciekawie przyglądał się ciżbie. Starał się nie okazywać zaniepokojenia, choć mróz pełzał mu po kręgosłupie. Uśmiechał się lekko, jak wędrowiec ukontentowany z zakończenia wędrówki, przynajmniej na moment i zastanawiał do kogo by tu zagadać. Zanim podjął decyzję, zagadano jego.
OdpowiedzUsuń-Pytacie, gospodarzu, skąd jestem? -upił łyk, symulując namysł, po czym odpowiedział. -Ostatnio z Redanii, wcześniej z Temerii względnie Cidaris, albo z jeszcze innych miejsc, zależnie od tego gdzie była możliwość zarobienia paru groszy. -wyjaśnił. -Jeśli zaś chodzi Wam o miejsce, w którym przyszedłem na świat, to było to w niegdyś pięknym mieście Cintra. -wzruszył ramionami i kontynuował. -Dawno już tam jednak nie byłem, trochę mi nie po drodze z nowymi gospodarzami. Są na mnie nieco cięci odkąd mam na sumieniu przynajmniej kilkunastu z nich. Dla własnego bezpieczeństwa wolałem przenieść się na mniej zaczerniony teren. -prychnął puszczając do gospodarza oko. -I tak wylądowałem tutaj, dostatecznie daleko od Nilfgaardu, a jednocześnie -nachylił się, zniżając głos -w na tyle ciekawej okolicy, że dla kogoś takiego jak ja praca powinna się znaleźć bez problemu.
Wyprostował się i miał coś jeszcze dodać, kiedy zobaczył przeciskającego się ku nim Wolfganga.
-Ten zaś niedźwiedź -dokończył z uśmiechem, machając na towarzysza i podnosząc nieco głos, by Auerbach usłyszał. -to mój towarzysz podróży, razem jedziemy od Ellander, bo tak bezpieczniej niż samemu. W przeciwieństwie do mnie jednak, ten szczęściarz ma pracę, musi odebrać z Ban Ard kawałki przerazy, czy insze paskudztwa. -skrzywił się teatralnie. -Ponoć niektórzy nieźle za to płacą, szaleńcy. -pokręcił głowa w udawanym zdumieniu. Całym sobą grał jak tylko mógł, udając dobrodusznego i otwartego człeka, którego nikt by o machlojki jakoweś nie podejrzewał.
Lepiej dmuchać na zimne wielu mnie już nie pamięta- Calevan spojrzał na niego - I pan oficer młody jest - przyjrzał się jakby podobieństwo znalazł, faktycznie...było podobieństwo ale nie byli tacy sami a na pewno nie krewniacy w końcu on jest Nilgaardczykiem...dobrze wykształconym..na tyle by językiem i mową ichniego udawać - I jakby oficer tyle co ja w czarnych kazamatach przesiedział i pod cesarskim butem to też byś wszystkiego uważał, takie tortury jakie oni mają to w żadnym kraju nie spotkasz - A ogólnie Panie oficerze Pan mi kuzyna przypominasz...ale dawno żem go nie widział, bardzo dawno bo jeszcze młody byłem jak opuszczał tą ziemię - nie ładnie tak krewniaka traktować, którego ojciec gdyby nie zgłupiał i w inną stronę nie pognał jak nic byłbym starszym bratem - zaryzykował, jak go nie skołuje, najwyżej oficer weźmie to za pomyłkę...albo go zaszlachtują..jedno z dwóch.
OdpowiedzUsuńWyszedł, gdy tylko znalazł ku temu okazję. Opowieść starej babki ni jak go nie interesowały. Życie takie plotło losy, że jedne wiązała inne przecinała. Nie mniej wizja medalioniku pozostała w pamięci. Ruszył jeszcze w stronę garnizonu ciekaw tego co ujrzy. Chciał sprawdzić liczebność i zagadać niezobowiązująco do strażników.
OdpowiedzUsuńWolfgang otrząsnął się jakby go podmuch od drzwi za nim powiał. Podszedł do baru i szeroko się uśmiechnął.
OdpowiedzUsuń- No proszę, a takie wielkie miasto. Jużeście z kimś zagrali? Toć to w taką pogodę chyba się ktoś znajdzie chętny na partyjkę. Ja mości gospodarzu poproszę miejsce do spania, strawy i kubek z gorącą wodą jeśli łaska. A dokładnie gwoli zaspokojenia zainteresowania dodam, że chodzi o gruczoły chłonne przerazy, nie wiem jeno po co to klientowi, ale mówił, że dobrą cenę uzyska u swoich odbiorców. Tfu mać, żeby jeno nie ta pogoda, to pięknie by było.
Stanął obok Liama i pogodnie się uśmiechając ciekawsko się rozglądał . Zza pasa wysupłał kilka monet i pytająco patrzył na karczmarza.
-Nie róbcie ze mnie Waszmość hazardzisty jakowegoś. -żartobliwie niby to oburzył się Liam, szczerząc się jednocześnie życzliwie. -Zamiast napraszać się o partyjkę wolę z kimś porozmawiać, zwłaszcza jeśli uprzejmie zagaduje. -zwrócił się znów do gospodarza. -Czy dla mnie też znalazłby się kęs strawy i kąt do spania? -zaśmiał się, a w jego dłoni błysnęły monety. Niespodziewanie, zupełnie jakby znalazły się tam za pomocą magicznej sztuczki.
OdpowiedzUsuńPrzestało siąpić. Alembr cichł z godziny na godzinę. Kilkoro miejscowych opuściło lokal i wyszło za potrzebą. Na ulicach nie znaleźć żywej duszy, chyba, że patrole żołnierzy. Ci jednak nie zapuszczali się w uliczki. Chodzili głównymi drogami, dodając sobie animuszu cicho wygwizdywanymi melodiami.
OdpowiedzUsuńNolan przeszedł się do drugiego pierścienia obwarowań - okrzyknięty z wysokości murów stanął.
- Kto kurwa się nudzi?! - padło pytanie.
Calevan z rozbrajającą sobie charyzmą tkał los nieszczęsnego rodzimka. Żołnierz słuchał uważnie, choć widomie ubawiony mocno zmyśloną historyją. Nie mniej nie zamiarował niczego przerywać. Wsparty obserwował gościa. Bredził i bredził, a żołnierz nic sobie z tego nie robiąc słuchał i zabijał czas.
- Toście ładną mi baję opowiedzieli, iście ładną i zajmującą. Krewniakiem się powiadacie - parsknął, ale zasłonił opancerzoną dłonią usta. - Dobrze, a teraz do rzeczy... krewniaku. W co chcecie mnie wpleść? W jaką to kabałę wpakować? Może pomogę?
Liam miał gadkę - trzeba było mu to przyznać. Gospodarz z początku podejrzliwy, rozpromienił się nieco. Wysłuchał opowieści. Zagadnął o parę miejsc. Przyjście Wolfganga stropiło go nieco, ale zrazu postawił kubek i nalał doń z gąsiora.
- Najdzie się, ale nie tu, tu miejsca już zajęte, a nie dam wam nocować w kurewskim pokoiku - mrugnął znacząco. Gospoda jak jedna z wielu prowadziła zarazem burdel dla wtajemniczonych. Zwykle nierządnicami były córki, pasierbice lub niewolnice, które nie miały przed sobą innej perspektywy na życie jak usługiwać swojemu chlebodawcy. - Za te wysupłane monety dam ja wam izdebkę w sąsiednim domostwie. Puste stoi to czemu z niego nie skorzystać? Strawę zaś zaraz się znajdzie... o wodę pytacie? Maści, a już gorzałki nalał. Zagotuję i podam.
Szczęście, że Liam rzeczywiście co nieco świata zwiedził, z wojskiem głównie, ale nie zawsze, był więc wstanie całkiem poprawnie odpowiedzieć na pytania gospodarza, które, choć miały się okazać podchwytliwymi, to w istocie tylko umocniły legendę młodzika. Rozluźniony coraz bardziej, śmiał się i żartował, a nawet pozwolił sobie na zamówienie kolejnego kufla piwa.
OdpowiedzUsuńCo jakiś czas jednak, wiedziony dziwnym przeczuciem, omiatał resztę izby czujnym spojrzeniem, wyszukując ewentualnego niebezpieczeństwa lub podejrzanych elementów.
-Sąsiednie domostwo brzmi wspaniale, zwłaszcza jeśli można tam rozpalić ogień, aby trochę przeschnąć. -podziękował gospodarzowi z uśmiechem. -Zawsze to lepiej niż w tłumie obcych ludzi, nie trzeba się obawiać zadeptania, a i zapach nieco przyjemniejszy, mniej zbliżony do woni stada baranów. -zaśmiał się, a gospodarz mu zawtórował.
Minęło już trochę czasu, dostarczono im jedzenie, które również spożyli na stojąco, przy kontuarze, jako że ludzi nie ubywało. Chyba też ich nie przybywało, a w każdym razie Liam nie zanotował pojawienia się znajomych twarzy i coraz bardziej go to niepokoiło. O ile o Nolana się nie bał, to czuł w kościach, że słabym ogniwem może się okazać Nilfgaardczyk. A jeśli jego pochwycą to przyjdą po resztę, strażnicy przecież widzieli, że wchodzili razem.
Riv zepchnął czarne myśli na granicę świadomości i skupił się na tym co tu i teraz, robiąc dobrą minę do coraz słabszej gry. Pochwalił jedzenie, poprosił o dokładkę, a gdy skończył, po raz kolejny rozejrzał po sali. Nie wiedział dokładnie czego szuka, tak samo istotny mógł się okazać przyglądający się im bacznie wyrostek, szukający kogoś kto postawi kolejkę pijak, czy ktoś znudzony, kogo można by zagadać i zaproponować luźną partyjkę. Albo patrol żołnierzy, sprawdzających, czy obywatele świeżo zagarniętego terenu bawią się przykładnie, zamiast zajmować, dajmy na to, knuciem spisków i planowaniem napadu na garnizon.
Jeśli już przy garnizonie jesteśmy...
-Idziemy zobaczyć miejsce naszego spoczynku? -szturchnął Wolfganga znacząco, mając nadzieję, że tamten zrozumie aluzję.-Warto by tam rzeczy zrzucić i może jakiegoś drewna poszukać, a później możemy wrócić i bawić się dalej.
Wolfgang zajęty był docenianiem lokalnej kuchni, pochłaniał jedzenie w tempie i ilości odpowiedniej do jego postury. W międzyczasie zaparzył sobie ziół i powoli je popijał. Oczywiście aby nie urazić gospodarza uraczył się podaną mu gorzałką.
OdpowiedzUsuńW połączeniu z ciepłym jedzeniem ciało wracało do normy. Spojrzał na Liama i dodał.
- Oczywiście, nie ma co się tu rozpychać z bagażami. Wrócimy tu niedługo gospodarzu.
Sam prowadząc utorował drogę przez ścisk na tyle grzecznie, na ile było to możliwe i wyruszyli do sąsiedniego domostwa. Najpierw je sobie obejrzeli z zewnątrz zanim zajrzeli do środka.
-Szefie... -mruknął Liam, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, poza zasięgiem wścibskich uszu. -tutejszym nie podobają się kaedweńskie porządki i zamierzają szturmować garnizon. Wnioskuję, że mają w środku kogoś, ze starego porządku, albo przekupionych. Udało mi się podsłuchać też kilka kluczowych słów, to jest Olaf, Wietlaw, Demek i czarcia purchawka, cokolwiek to znaczy. -referował pospiesznym szeptem, zamilkł jednak, gdy dotarli pod podobno opuszczoną chatę i, podobnie jak Wolfgang, wziął się za oglądanie i osłuchiwanie domostwa i okolicy.
OdpowiedzUsuńRwa mać - pomyślał.
OdpowiedzUsuńNietutejszy. Słyszeliście może Panie o jakichś dziwakach? Wozem jadącymi? Ścigam ich z paroma kompanami. To złodzieje i hultaje co okoliczne domy grabią. Chcemy skurwieli z dymem puścić, ale wywiedzieć się musimy tego i owego. Pozwolicie na słowo? - Zagadnął nabierając przekonania, że w ten sposób najlepiej wszystko zatuszuje.
Wolfgang poczekał aż sprawdzą teren na okoliczność szczurów i innych okazów padliny społecznej. Po czym usiadł na skrzynce i zamyślił się na chwilę.
OdpowiedzUsuń- Czarcia purchawka, to petarda z środkiem zakłócającym przepływ krwi w organizmie. Znaczy trucizna. Jeśli ktoś ich oszwabi na produkcie, to wrzucając je przeciwnikowi po prostu go obudzą. Reszta to imiona, pewnikiem, ale kogo? Pytanie się pojawia jak bardzo próbujemy drążyć temat. Możemy również poczekać na atak ,sprzątnąć oficerów i się zmyć. Na pewno byłoby łatwiej. Ważniejsze pytanie to, gdzie się podziała pozostała dwójka.
Westchnął i z pomocą Liama wykonał prostą skrytkę na część wyposażenia. A resztę normalnie położył na widoku.
- To co czynimy?
-Nie mamy, szefie, pewności, kiedy i czy w ogóle ten atak nastąpi... -Liam zadumał się i również na czymś przysiadł. -A jak będziemy to za długo to całą legendę szlag trafi i wojacy nas na spytki wezmą. -zawyrokował ponuro. -Musimy prowodyrów znaleźć i chyba nawet szef mi podpowiedział jak... -Obrócił się w stronę Wolfganga i jął perorować. -Nie możemy się rozpytywać o Olafa, czy Demka, bo nas Wietlaw w zaułku ściągnie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by ktoś, kto jedzie po składniki do Ban Ard rozgadał się nad wódką o petardach i inszych środkach, w tym o czarcich purchawach. Można w takim wykładzie zawrzeć ostrzeżenie dla spiskowców, albo i insze wiadomości, jeśli trzeba. A później, jeśli wykładowca samotnie uda się za potrzebą, to Ci, którzy chcieliby się z nim spotkać będą mieli sposobność. A reszta z nas będzie pilnować i czuwać, albo interweniować, wedle potrzeby. -skończył mówić i spojrzał na Auerbacha, szukając aprobaty, albo czekając na krytykę.
OdpowiedzUsuń- Nie będziemy zaczynać niczego bez reszty, to pewne. Natomiast sam pomysł przedni. Miejmy nadzieję, że będzie nas dość, żeby go przeprowadzić. Pytanie, czy ryzykujemy w wypadku opcji dwuosobowej. Mówimy tu o naszym zdrowiu, a może i życiu. Cholera wie, czy to nie jest prowokacja.
OdpowiedzUsuńWolfgang mówił to patrząc na Liama i od czasu do czasu rzucając okiem w kierunku okien.
- Na razie proponuję wrócić do środka i powoli zacząć się rozgrzewać i może wyciągnąć jakieś wieści. Co Ty na to? Idziemy?
-Jak się wszyscy znajdą to damy radę, a jeśli nie i szefa zgarną to... - Liam wzruszył ramionami, symulując że coś się z jego psychiką dzieję, choć nie jest to jakiś żywotnie istotny proces -postaram się poinformować o tym resztę, zwłaszcza dowództwo, może załatwią wymianę jeńców. -dodał, postanowiwszy postawić sprawę szczerze, nawet jeśli przy tym brutalnie. -Ale miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie i łapsy nie będą na na czekać, gdy wrócimy.
OdpowiedzUsuńPodniósł się, podszedł dwa kroki do drzwi i lekko obrócił, chcąc sprawdzić, czy Wolfgang idzie za nim.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewał - No więc? Mogę tu w spokoju zjeść, odpocząć i uzupełnić zapasy...kuzynie - uśmiechnął się - więc jak...dogadamy się?
OdpowiedzUsuńWolfgang ruszył za Liamem i wrócili równie czujni jak podczas pobytu w domu do gospody. Przecisnęli się między bywalcami do swojego poprzedniego miejsca przy barze i od razu otrzymali po kufelku piwa.
OdpowiedzUsuń- To czekamy i możnaby coś zagrać.
Zagaił do Liama.
-Możemy, jeśli taka Waszmości wola, jak wiecie, ja zagram z przyjemnością. -młodziak wyszczerzył się i zaraz w jego dłoniach pojawiły się: woreczek z kośćmi i zawinięte w natłuszczony materiał, dla ochrony przed wilgocią, karty.
OdpowiedzUsuń-Co wybierasz z karty dań? -prychnął krótkim śmiechem, mającym zwrócić uwagę najbliżej stojących i siedzących i rozejrzał się.
-Może ktoś dołączy do rozgrywki? Żadnych oszustw, niskie stawki, w każdej chwili można się wycofać, zwycięzca stawia kolejkę tym, którzy wytrwają do końca? -zaproponował.
Żołnierz patrzył i nadziwić się nie mógł, ale postanowił już wziąć udział w tej grze. Za jedno miał jej wynik. Przeczesał palcami włosy. Podrapał się po brodzie i splunął.
OdpowiedzUsuń- A chodźcie tedy. Znam li miejsce, gdzie wywczasujecie się po stokroć. Idziecie? - zagadnął odwracając się w stronę jednej z uliczek.
Usłyszawszy odpowiedź zarechotali.
- Nikogo takie tu kurwa nie było. Spierdalaj pajacu! Ino szybko, bo cię bełtami naszpikuję!
Chata, zwyczajna do bólu, jedna izba przedzielona do połowy na dwie mniejsze i niewielkie palenisko z wylotem i okapem. Sienniki stare, ale wciąż zdatne do ułożenia się. Więcej mebli nie znaleźli, ale w zamian zlokalizowali całkiem spory zapas drewna i desek. Sklecili z nich parę skrzyń - ukryli stosownie. Polepa dawała wiele możliwości - chociażby do wykopania niewielkiego dołka.
Wróciwszy do gospody zajęli swoje miejsca. Miejscowi rozmawiali, gadali o zwyczajnych rzeczach, gdy padła oferta rozrywki. Kilkoro odpowiedziało twierdzącą i zaczęła się rozgrywka. Poszły pierwsze miedziaki. Zamówiono piwa.
Liam uśmiechał się, grał, na wszelkie komentarze odpowiadał prześmiewczymi salutami pełnym, wciąż tym samym, kuflem, oszukiwał na tyle, by go nie przyłapano, wygrywał, przegrywał, głośno komentował, a pomiędzy tym zadawał, pozornie obojętnie, pytania o lokalną sytuację, wojsko, polityczne zamiłowania mieszkańców, smutki, radości i plany.
OdpowiedzUsuńWolfgang kontynuował działanie według zadanego planu, pograł trochę, trochę ponarzekał i poszedł sobie siedzieć gdzieś dalej od graczy i utyskując na zmienne szczęście, dziwkę fortunę oraz wszelakie potrącania przez współgraczy. Powoli acz intensywnie w oczach bywalców lokalu zaczynał się upijać.
OdpowiedzUsuńNie czekając długo, ani na potwierdzenie słów, ani na nic innego, jął wracać do miasta. Kierując się do gospody był w podłym nastroju. Szlag trafił rozeznanie. Otrzepując się i ocierając rękawy dłońmi, rozgrzewał się o tyle o ile, miało to sens. Dotarłszy do gospody, pokłonił się u progu zgromadzonej ciżbie i pozdrowił ją obyczajnie. Przeszedł pod kontuar, gospodarza najął i zapłacił szczodrze.
OdpowiedzUsuń- Panie gospodarzu, dajcie miodu, a zaprawcie go dobrze, bo zimno, a człek w podróży - to powiedziawszy odwrócił się do zebranych. Dojrzawszy grającego Liama zabrał kufel i dołączył do gry. Wygrał, a raczej przegrał z kretesem, ale pomiędzy okrzykami jął wykładać całą rzecz - czyli nic.
- Kierwa, toć to być nie może! Garnizon, mać jego gamratka. Widzicie jak to gra, tyle straży wokół i nikt nic. Mam ci ja jeszcze karty, w gwinta zagramy, albo bełtami naszpikują kto podejdzie. Ha!
Calevan z wątpliwością ruszył za żołnierzem, martwił się czy jego wątpliwości nie okażą się prawdą. W przeciwnym wypadku może być bardzo ciekawie, na szczęście nie miał żadnych tatuaży świadczących kim jest a i językiem nie dał po sobie poznać kim jest naprawdę. Kraje północy stosunki między sobą miały różne. Ale wszystkie nienawidziły Nildgaardu i lepiej dla Mortisa by nie wyszło na jaw kim jest naprawdę bo wtedy będzie miał gorzej niż przestępca.
OdpowiedzUsuńNolanowi powiodło się - nie został naszpikowany bełtami, choć znać było, że ktoś wielką miał ochotę. Przeklinał w duchu swoją niefrasobliwość i bujanie w obłokach. Dotarłszy do gospody ujrzał dużą grupę ludzi, w większości mniej rzucających się w oczy indywiduów. Nie mniej było wśród nich coś, co sprawiało, że cierpła mu skóra na dupie. Dołączywszy do gry pozbawił się kilku miedziaków, z Liamem - było nie było - szans jakichkolwiek nie miał. Mało kto miał - jak nie kości, to karty szły mu iście jak z rękawa. Czarodziejskie to sztuczki - mówili jedni, ale zaraz inni dodawali - przeto na łapy mu patrzę i nic, legalnie gra, ma prawo! Siedzieli tedy i rżnęli w co popadło. Miejscowi szulerzy też dołączyli i tutaj Liam toczył prawdziwie zażarte boje, przy okazji wywiedziawszy się kto z miejscowych to Wietlaw. Typ wlazł do gospody moment po Nolanie. Wysoki drab ubrany w kabat z podwiniętymi rękawami, nie zwróciłby uwagi nikogo, gdyby nie bielmo na oku i przedramiona, potężne jak u kowala. Po wejściu szybko wmieszał się w tłum i z kimś rozmówił się. Następnie stanął w pewnym oddaleniu i obserwował sytuację w gospodzie. Wolfgang zupełnie go nie obchodził - co mogło być błędem. Ten akurat rozmawiał przy kuflu z świnią gospodarzem i paroma chłopkami. Gadali i tęsknili do dobrej maci fortuny. Wywiedział się tyle, że już niedługo odmieni się los - obu tutejszych zaakcentowało to stwierdzenie znacznie bardziej, niżeli inne, dając znać gospodarzowi. Ten migiem poszedł do kuchni.
OdpowiedzUsuńCalevana fortuna na wyjątkowo rozlatującej się kobyle jechała. Żołdak zaprowadził go w alejkę i ten, nim zdążył pisnąć słowem, wpadł na biegnącego dzieciaka.
- Ptfu... rwy syn - splunął żołnierz i poprowadził Calevana dalej. Ten jak skonstatował, kierował się w stronę gospody. Szli spokojnie, a sam prowadzący okazywał mu względną sympatię. Po wejściu do obejścia uderzyła go ilość zgromadzonych osób. Wiele osób podniosło wzrok na żołdaka, ten złapał Calevana za kaftan, podniósł i cisnął nim niby szmacianą lalkę.
- Dobrze, a teraz gadaj ktoś za jeden?! Ktoście za jedni i czego, rwać masza, tu szukacie?! - Zwrócił się do pozostałych obcych. Liam wymiarkował, że to musiał być jeden z trójki.
Liam grał, na początku spokojnie, bo szło mu nieźle, później, gdy podeszli tutejsi szulerzy, już znacznie uważniej. Temu skupieniu zawdzięczał fakt, że wyłapał obecność Wietlawa, co postanowił wykorzystać. Na moment przerwał grę, przepchnął się do karczmarza, zamówił kolejne piwo, a przy okazji dyskretnie pokazał spiskowca Wolfgangowi. Pora na jego część planu, nie mieli przecież czasu w nieskończoność.
OdpowiedzUsuńOdebrał trunek, zapłacił i już miał wracać do gry, kiedy coś zaczęło się dziać. Najpierw, tutejsi w rozmowie z naciskiem wspomnieli o odmianie losu, na co gospodarz zniknął na zapleczu. Moment później zaś do środka weszli Calevan w towarzystwie tutejszego żołdaka. Riv dobrze nie zdążył zakląć w myślach, kiedy wojak cisnął Nilfgaardczykiem jakby tamten nic nie ważył i zadał pytanie. Pytanie, od którego wiele zależało...
-Jak myślisz? -Liam nachylił się do Wolfganga i zapytał szeptem -Olaf to czy Demko? I czy idiota potrzebuje pomocy? -jasne było kogo nazywa idiotą, zwłaszcza że podkreślił to szerokim, złośliwym uśmiechem.
Wolfgang prawie zanurzony w swoim kuflu bacznie wszystko obserwował. Cicho zaklął pod nosem jak wleciał do środka Calevan, ale nie drgnął z miejsca. Był na polowaniu i liczył na grubego zwierza.
OdpowiedzUsuń- Jeśli zaryzykujemy przmilczenie sprawy i on sam zacznie się tłumaczyć, to skończy się na tym, że wyjdzie na prowokatora i szpiega. I go powieszą. A nilfgaardczykom zawsze preferowałem osobiście gardła podrzynać. Już Cię tu lubią w miarę, bo grasz uczciwie.
Splunął w kąt.
- Powiedz, że razem podróżujecie, ale on od małego prany pałką zamiast paskiem i temu nie zawsze mówi co trzeba. Aktualnie tylko zrobienie z niego debila pozwoli nam na wyłganie się z tego w miarę tanim kosztem. A Nolan mam nadzieję przyjdzie Tobie w sukurs. Ja natomiast ponarzekam trochę przy barze na naszego błazna, przez którego już kilka problemów było.
Jak rzekł tak uczynił. Zaklął siarczyście i pod nosem zaczął rzucać kalumnie na pochodzenie debila i jego wychowanie. Zainteresowanym opowiedział jak to podczas przeprawy przez Pontar niedaleko Flotsam ubzdurał sobie, że wiedźmiński fach go czeka, po czym połamał swój miecz atakując rzeczoną amfisbenę, która jeno omszałym głazem była. Często są długie przestoje ale jako go weźmie to chwilę trzyma. Ot i utrapienie. Choć rębacz z niego bardzo dobry.
Pojął szybko o co chodzi, podniósł się lekko i wypiął pierś - bo to była amfisbena! - krzyknął a potem szybko umilkł - a wiedźminem i tak będę, jeszcze zobaczycie, wszyscy zobaczycie - dopowiedział niby cicho. Istotnie wyszedł na idiotę ale będzie żywym idiotą..chyba.
OdpowiedzUsuń-Dobra, dobra... -Liam odkleił się od kontuaru i przecisnął do Calevana. -Coś tym razem uwidział, wilkołaka, czy wąpierza innego? A może Nilfgaardczycy atakują, tak jak wtedy, na pogrzebie? -niby to przyjaźnie poklepał go po ramieniu, po czym zwrócił się do żołdaka.
OdpowiedzUsuń-Możecie go puścić, dobry panie, cokolwiek mu się na łeb rzuciło już przechodzi. Przechodzi, prawda? -spojrzał groźnie na towarzysza, mając nadzieję, że tamten pojmie, spokornieje i przestanie się rzucać w oczy.
-Nie szukamy kłopotów, jeno pracy jakiejś. -spojrzał na żołnierza z krytym niepokojem, bo niektórzy zawodowi wojacy źle patrzyli na tych kolegów po fachu, którzy nie trzymali się jednych barw, a raczej sakiewki tego, kto płacił. A wszak najemników teraz udawali.
Spojrzał na Liama, no teraz sobie mógł na nim poużywać i to robił najpewniej z wielką satysfakcją. Ale musiał grać swoją rolę którą dostał dopóki się sprawa nie wyjaśni. Pokiwał głową twierdząco i usiadł na jakimś wolnym stołku całkowicie spokojnie. Oj wyjaśni sobie pewne kwestie przy nadarzającej się okazji.
OdpowiedzUsuńNolan przegrywał nie raz, nie dwa, ale gra z Liamem sprawiała mu przyjemność. Nie wstyd przegrać z lepszym od siebie - jakkolwiek cierpkie były to myśli, to jednak prawdziwe. Widząc jak Calevan ląduje w gospodzie i zdarzenie jakie ma miejsce, przewrócił oczami, zaklął niezwykle plugawie przyrównując Nilfgaardczyka to capiego pęcherza, wstał i poszedł w ślad za Liamem.
OdpowiedzUsuń- Mości Panie, dobrze prawi mój kolega. Pracy szukamy i każdej się podejmiemy. Nie idzie tu, ptfu o mamonę samą, a raczej o zajęcie bo człek gotów sparszywiec i jeno gorzałkę z nudów pić - popatrzył obejrzał się na wszystkich. - Byłem ja pytać w garnizonie, ale tamtejsi mnie bełtami chcieli poczęstować i precz przegnali. Na pośmiewisko dali, a bodajby ich zaraza. Tylko gorzałkę pić pozostaje, a ten tu - wskazał na Calevana. - To pomyleniec. Pewnikiem juście to obaczyli. Pokraka na umyśle i marnota, trud dla gotowych na kolejne poświęcenia towarzyszy. Pytacie czego go prowadzimy i czemu na niego baczymy? A bo to i nie przystaję takiego zostawić samego sobie. Odprowadzimy gdzie jest spokojniej, damy miedziaka, dobre słowo i odejdziemy. Przynajmniej jakiś dobry uczynek człek sobie zapisze tam na górze.
Wszystkich uwaga skupiła się na wymianie zdań, pomiędzy obcymi, a dopiero co przybyłymi. Mężczyźni nijak nie spuszczali oczu z nowych, mieli na nich uważne baczenie. Nieżyczliwe wejrzenie przeskakiwały to z jednego, to na drugiego, to z kolei trzeciego. Wolfgang na uboczu stojący nie zwracał takiej uwagi. Zainteresowanie płonęło pośrodku gospody, na środku izby, gdzie mężczyźni rozmawiali.
OdpowiedzUsuń- Kręcicie do porzygu, a mnie to się nie podoba. Wyście są szpicle, prowokatory, ten tu dał ku temu świadectwo - wskazał oszczędnym ruchem głowy na Calevana.
- Świńskie mąciwody, ot to za jedni, nijak nie inaczej! - zawtórował mu ktoś z ciżby. Moment później okrzyk powtórzyła część miejscowych. Wolfgang zaobserwował rezerwę kilku, z którymi to rozmawiali, to grali czy przypijali.
- Cisza! - zaryczał wojak. - Cisza, do stu kurew! Słyszycie siebie?! Cisza mówię! - tubylcy widomie spadli z pantałyku. Żołdaka (widać to) mieli w wielkim poszanowaniu. - Zamknąć drzwi i okiennice. Zatrzasnąć wszystko i skoble założyć.
- Do piwnicy z nimi! - krzyknął ktoś z pod okna.
- Tak, do piwnicy z nimi! - zawtórował ktoś jeszcze.
- Czego tu szukają? Na przeszpiegi przyszli ot co!
- Mnie to dziwne jest - zaryczał swoim głosem, ale spokojnie, gospodarz. - Świniopasy nie posyłali dotąd nikogo. Może nie tych co powinni chcemy wieszać. Mnie się udali. Wesoło z nimi. Nie, nie, pojmuję coście sobie zawidziłeś Demko. Nie, nie pójdę na taki hazard. Oni mi się niewinni zdają!
- Dobrze gada!
- Prawda! Kantują w karty, ale dobre są! - zakrzyczał jeden z byłych graczy.
- Rwa mać! Straż! Straż idzie! - wrzeszczy ktoś z podle okna.
Wolfgang obserwował otoczenie, nadal nie zauważony. Wypatrywał person zachowujących się podobnie do niego, nie zaangażowanych tak mocno jakby mogło się zdawać w dyskusję. Świńskich mąciwód jak to ładnie opisał jeden z bywalców. W międzyczasie wygrzebał niesfornie coś z sakiewki i wyciągnął dłoń jakby chciał zapłacić za poczęstunek gospodarzowi. Jednocześnie zbierając się do wyjścia. Położył na dłoni i zabłysł metal.
OdpowiedzUsuń- O przepraszam, to moje.
Mruknął zabierając coś z ręki gospodarza i chowając za pazuchą. Spojrzał mu prosto w oczy i zaigrały w nich psotne iskry. Lekko przechyliwszy głowę patrzył na jego zachowanie. W międzyczasie wyciszał się i zbierał siły na ewentualną konfrontację.
- Coście tak zamarli?
Stał i słuchał, a ludzie i ich okrzyki wkurwiały go coraz bardziej. Najchętniej dałby komu po mordzie, Calevanowi, żeby daleko nie szukać, ale po co? Gówna tykać się nie powinno, bo raz, że to nie politycznie, dwa, że śmierdzi później.
OdpowiedzUsuń- Na żadne przeszpiegi! - zaryczał, intonując głos tak jakby był święcie oburzony. - Na żadne przeszpiegi nie przyszli. Możemy przysiąc, że tak jest, na co tylko zechcecie.
Popatrzył po towarzystwie wcale nie ukrywając niezadowolenia.
- W dupie wam się poprzewracało? Krwi chcecie?! Sram ja na takie rację, ot co! Myślicie, żeście są sędziami nami. Myślicie, że macie prawo oskarżać kogo tylko zechcecie?! Otóż nie! Świnioidy zasrane. Zaścianek kurewski. A ty czego się gapisz - spiorunował jednego z miejscowych. Chcieli my spocząć przed dalszą drogą, może i do pracy się nająć, a tu co - perorował wściekły nie na żarty.
Słysząc gniewne okrzyk tłumu Liam spiął się wewnętrznie, gotów do walki lub ucieczki, twarz jednak przyoblekł w maskę spokoju i może odrobiny zniesmaczenia i niedowierzania.
OdpowiedzUsuń-Łatwo rzucać oskarżenia na obcych, zaiste łatwo -mruknął, starając się nadać głosowi uspokajające brzmienie. -Porozmawiajmy jak ludzie cywilizowani, a nie żądni krwi barbarzyńcy -zaproponował, pokazując otwarte dłonie i przesuwając się z powrotem w stronę kontuaru. A także Wolfganga.
-Ale... to może za chwilę, jak już strażnicy zajrzą i zobaczą, że nic podejrzanego się tutaj nie dzieje... -zasugerował.
Calevan podniósł się wreszcie ze stołka i stanął bliżej swojej kompanii, przygryzł wargę...cóż, tu nie ma miejsca na agresywne negocjacje. Źle to rozegrał, bardzo źle. Na słowa Liama uśmiechnął się do siebie...według Nilfgaardzkich standardów byli barbarzyńcami, ale tu nie Nilfgaard, jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńGospodarz popatrzył na wstążkę, zerknął na monetę. Skinął głową i podniósł rękę. Osoba, do której celował tym gestem nijak nie zareagowała więc huknął otwartą łapą o kontuar, a tak, że aż naczynia pospadały.
OdpowiedzUsuń- Demko! Bierz ich i chowajcie się w spiżarni. Nie pytaj, tylko bierz ich i spierdalajcie w podskokach!
Żołdak nie indagował. Paru poszło z nim odprowadzając was do kuchni i tam do piwnicy, gdzie w zimnie trzymano to i owo.
Mężczyzna popatrzył na Wolfganga.
- Coście za jedni?
Liamowi nie spodobało się, że wraz z Nolanem i Calevanem zaciągnięty został do piwnicy. Póki jednak nie odebrano im broni i nie próbowano przerobić na pieczyste nie zgłaszał głośno żadnych pretensji. Przyjrzał się bacznie tym, którzy ich przyprowadzili i rzucił, pozornie lekkim tonem, chociaż nerwy miał napięte niczym postronki:
OdpowiedzUsuń-Imć Demko, miło mi bardzo, a gdzie to podziewają się Olaf z Wieltawem? Zajęci szukaniem czarcich purchawek może...?
Szybko, zanim tamtym przyszło do głowy zrobienie czegoś głupiego, na przykład przerobienie ich na pasztet, kontynuował.
-Kiepscy z was spiskowcy, panowie, niczym z duvvelsheysse ozdobna zastawa. Ledwie kilka godzin tu jesteśmy, a już o waszym pomyśle z napaścią na garnizon wiemy.... Spokojnie, spokojnie, nie ma co się unosić i wykonywać agresywnych ruchów, gdybyśmy chcieli waszej zguby to byśmy nie tu przyszli, a do garnizonu, tamtejszych uprzedzić. I już byście wisieli, a osada płonęła...
Rozejrzał się po pomieszczeniu i zażartował, chcąc oczyścić atmosferę.
-Ognia nigdzie nie widzę, ani świń z halabardami, widzicie więc, że prawdę mówię, sprzymierzeńcami jesteśmy, jeno kiepsko współpracę zaczęliśmy, ale to łacno naprawić można.
Wolfgang spokojnie pociągnął kolejny łyk piwa. Spojrzał się na rozmówcę.
OdpowiedzUsuń- Ludzie, który mają chęć jak i zadanie znaleźć podobnie im myślących oraz napsuć krwi pieskom Henselta. Dzięki świetnemu rozeznaniu terenu wpierdoliliśmy się prosto do wioski z zaćpaną wiedźmą co ghulami czy innymi bydlakami nas poszczuła. Jeno łutowi szczęścia zawdzięczamy to, że żyjemy. Moi towarzysze niestety zaprezentowali się od gorszej strony, za co przepraszam. Czasem jak ktoś jest zaskoczony to palnie jakąś małą głupotę. Ale to dobrzy chłopcy i każdy jest godzien zaufania.
Wyszczerzył się, odetchnął i łyknął kolejną porcję trunku.
- Albo my mamy farta, albo ktoś bardzo chce zebrać niechętnych w jedno miejsce i załatwić to jak z obrońcami Vengerbergu. Za stawianie oporu. Przemyślcie to, przedyskutujcie i wróćmy do rozmowy jak uznacie.
Uśmiechnął się jak młodziak.
- A wstążka jest moja, zasłużyłem sobie na nią dość efektywnie.
Ostatnie słowo wypowiedział z lekkim naciskiem, ale bez jakiegokolwiek puszenia się czy chęci zastraszenia rozmówcy.
Calevan spojrzał na nich, zastanawiał się do którego momentu będzie mógł przestać udawać lekko szajbniętego.
OdpowiedzUsuń- Moi kompani mają rację, gdyby zależało nam na waszej zgubie to już by było po was i po osadzie - mruknął. - troszkę przekombinowałem i wyszło jak wyszło - uśmiechnął się Calevan, nie zapominając by trzymać akcent, jeden przebłysk starszej mowy a dla nich czarnej mowy i prawdopodobnie skończą na stryczku albo coś takiego. Spojrzał na Liama i uśmiechnął się. Kusząca propozycja, zapewne gdyby nie to że powiesiliby nie jednego a całą kompanię to niejednemu w tej chwili pewnie grały myśli "ubić czarnego" śmiał się w duchu. Faktycznie chyba tylko to ich powstrzymywało. Miał nadzieję przeżyć to zadanie i wrócić do siebie...z informacjami dla odpowiednich ludzi. Wszak co tu zobaczy to jego...i Cesarza.
- Ma ktoś się czego napić? Trochę mi w gardle zaschło - rzucił, istotnie...potrzebował się napić bo już trudniej mu było mówić a przez to utrzymywać właściwy akcent.
- Wszystko łacno przyjdzie naprawiać i wyjaśniać, ale co rychlej, co prędzej, byleby szybko temat domknąć i nowy napocząć. Myśmy są prawi i swojacy, a temu tu pod komendą będący - wskazał ruchem głowy na Wolfganga. Wywiedzieliśmy się tego i owego, podobno macie tu w garnizonie takich co i my szukamy, takich, co winni wisieć na stryczku. Wiecie co może o nich? - Wypowiedział personalia dwójki poszukiwanych przez oddział oficerów.
OdpowiedzUsuń- Macie tu co do picia? Gębę temu tu zamknąć trzeba, bo to trzeba wam wiedzieć, że niespełna bywa on rozumu w pomysłach. W tych ścigły jest niby gówno w przerębli. Wiecznie w kółko. Dawajcie tedy mu co do picia, a i mnie samemu wybaczcie obcesowość. Zmęczonym i zdrożony.
Siedzieli w tej norze co piwnicą się zowie - nijak było dobrze się rozejrzeć i pogadać. Ciemno w izbie. Świetliste kolumny przebijały się przez posadzkę kuchni. Zapalić świecę głupotą jawną było. Groziło zapaleniem, secundo wyjawieniem. Tym bardziej bo cosik na górze chórem okrzyki jęły się podnosić. Wszyscy skulili się w sobie słysząc jak coś gromko huknęło. Jakaś taca i glina poszła w ruch. Pękają naczynia. Krzyczą ludzie. Tumult okropny i co gorsza smród. Dym!
OdpowiedzUsuńWolfgang widząc sączący się dym nie czekał zbyt wiele. Cofnął się pod przeciwległy do włazu kąt i skrzesał światło na ogarku świecy. Spokojnie się rozejrzał i głosem nie poddającym w wątpliwość słuszności zaczął wydawać polecenia.
OdpowiedzUsuń- Ty, ty i ty weźcie beczki i zabarykadujcie klapę. Najlepiej jak weźmiecie jakiś płaszcz, namoczycie go winem i zatkacie przewiew. Nolan, chodźże tu i mi pomóż z przesuwaniem skrzyń. Liam, rozejrzyj się wzdłuż ścian, czy mamy ją rozpierdolić, czy jest jakaś metoda otwarcia przejścia. Albo zawszeć któryś z naszych znajomych może je samojeden otworzyć.
Uśmiechnął się w migoczącym płomieniu świecy.
- Bo, że jest przejście, to wiem od dłuższej chwili. Cug powietrza jak w mahakamskiej kopalni. Calevan, weźże się z chłopakami za utrudnienie wejścia komukolwiek od strony karczmy. Ale cicho. Nosicie wszystko a nie przesuwacie. Cokolwiek się dzieje na górze to nic dobrego.
Po czym zakasał rękawy i ruszył aby wspomóc proces odcinania się od niebezpieczeństw grożących od strony karczmy.
-Szlag, myślałby kto, że całe szczęście może tak człowieka opuścić. -mruknął Raven, zgodnie z rozkazem Wolfganga zajmując się, pół na ślepo i pół na dotyk, szukaniem ukrytego wyjścia i jakowejś zapadni, albo innego sposobu na otwarcie go. Zdecydowanie nie podobała mu się śmierci od ognia i dymu w jakiejś podziemnej norze, albo znalezienie w niej, bez możliwości ucieczki, przez kaedweńskich żołdaków. Zwłaszcza to drugie mu się wybitnie nie uśmiechało, całe więc swoje doświadczenie i zmysły skupił na tym, by znaleźć wyjście z piwnicy. I z nieprzyjemnej sytuacji.
OdpowiedzUsuńCalevan spojrzał na dym, psiakrew...jeśli się nie pośpieszą to będą mieli okazje zobaczyć wędzonego Nilfgaardczyka. Usłyszał polecenie Wolfganga, skinął głową i wziął się do roboty, rozejrzał się szybko po miejscu w jakim się znaleźli. Ustawianie barykady szło dość sprawnie, kiedy główna "ściana" była gotowa podstawił po bokach coś co mu wpadło w ręce, jakieś pręty czy dechy..dobre i to..oparł jedno z jednej drugie z drugiej by zrobić zaparcie dla muru.
OdpowiedzUsuń- Dobra - mruknął Calevan - na to dawajcie jakieś graty ale z rozumem i po cichu - rzucił układając wszystko co mogło utrudnić wejście tutaj.
Nolan rzucił się do pomocy Wolfgangowi. Szło im zacnie. Rozpizdziel zrobili za czterech, a może i pięciu.
OdpowiedzUsuńPanowie potwierdzili i zaraz ruszyli odsłaniać wyjście. Awaryjny tunel schowany za beczkami, przykryty starą płachtą, był trywialny do bólu. Chłopaki wyjaśnili dokąd prowadzi, a prowadzi poza obręb osady. Trzeba było się jednak zdrowo pochylić, a i czołgać, by osiągnąć końca drogi. W trakcie wspólnej pracy panowie - widać to było - zaufali tym co jak i oni, uciekali z piwnicy.
OdpowiedzUsuńPo kilku dłuższych chwilach całkowitych ciemności i niewygody. Dotarli na zewnątrz, na kawałek ziemi pośród mokradeł. Moskity atakowały spocone ciała. Coś bulgotało. To duże stężenie siarki na tym kawałku bagien. Co więcej woda była wyjątkowo ciepła. Umorusani, zmęczeni, ale cali, patrzyli przez krzewy i drzewa na dym odznaczający się na nocnym niebie.
- Do stu kurew - wrzasnął Demko. - Cały plan świnia wyjebała. Cały! Dzisiaj miało dojść do rewolty, dzisiaj! Nikt się nie spodziewał. Zabrakło mać kurwa wyrachowania. Pewnie kto posłyszał tak jako i wy. Kurie syny, wszystko zaprzepaściły.
- W pizdę palec, dobrze żeśmy uszli. Szkoda jeno tego gospodarza. Człek się wydał dobry. Może idzie naszym śladem. - Palnął się w czoło. Jak miał iść skoro zabarykadowali wejście do piwnicy. Z drugiej strony były okna, mogli próbować oknami tyle tylko po drugiej stronie wojacy. Nie każdego jednak usieczą.
OdpowiedzUsuń- Dobra panie... jak wam było, Demko? Plan wasz właśnie płonie. Spalił na panewce. Gówno wart, bo i gówno warci byli ludzie, z który chcieliście wojować. Gadajcie bo i widać, żeś z garnizonu. Wejdziemy tak jako? Po cichu? Dwie są tam głowy. Dwie jako u hydry. Oderżnąć je i motłoch się pogubi.
-Tak to jest jak się niedouczonych chłopów do spisku bierze... -mruknął sentencjonalnie Liam wzruszając ramionami. -Zawsze w takiej sytuacji ryzyko, że będą mleć ozorem kiedy nie trzeba, albo w decydującej chwili tchórz ich obleci. Oczywiście nie winię Was, panowie, rozumiem że wybraliście najlepiej jak mogliście w zaistniałej sytuacji. -dodał szybko, by nie urazić zbytnio nowych sojuszników.
OdpowiedzUsuń-Jeśli chodzi o uratowanie czegokolwiek ze spisku to jest możliwość, mój towarzysz już zresztą o tym zaczął... -mówił dalej, przysiadłszy na jakimś zawalonym pniaku, by wylać wodę z butów -Chodzi o to, by zakraść się z powrotem i, póki trwa ruchawka, podpalanie i inne bezeceństwa, przedostać się do garnizonu i chociaż głównokurwadowadzących sięgnąć czymś ostrym po gardłach, albo przynajmniej wykraść im co tam ważnego w papierach mają i dopiero wtedy spierdalać. Jasne, mieszkańców to nie uratuje i szkoda ich, ale nijak im już nie pomożemy, a tak przynajmniej świńskiemu królowi i jego maciorom zaszkodzimy choć trochę.
Skończył, założył na powrót but i przyjrzał się badawczo każdemu z miejscowych.
-Pomożecie nam, informacjami chociażby, jeśli zbrojnie się obawiacie?
Wolfgang siarczyście splunął na ziemię i potoczył wzrokiem po zebranych.
OdpowiedzUsuń- Sprawa jest prosta, macie w grupie szpiona. Albo też komuś zagrozili utrupieniem bliskich i tenże ktoś sypie. Jako, że jesteśmy poza tą osadą, to pomyślmy jak do niej wrócić. Na czas jakiś. Wyrwać trochę chwastów.
Zamyślił się. Potarł brodę.
- gdzieś wśród uliczek widziałem dzieciaka, który chyba za gońca wśród Henseltowych robi.
Wysilił pamięć i opisał co zapamiętał.
- Mam wrażenie, że czekali na ten dzień już dość długo, a nasze pojawienie się tylko przyspieszyło bieg zdarzeń. Gnoje zebrali kogo się dało w jednym miejscu i zaatakowali.
Przykucnął i uspokoił się, po czym zamarł.
- Są inne drogi powrotu? Czy każdy z przywódców się pojawił? Kiedy ostatnio się widzieliście? Nie mamy czasu na długie dyskusje. Czas mości panowie, czas nas goni.
Usłyszał pomysł Liama, pomyślał dłuższą chwilę. Jeśli tylko by się udało im dostać...pomysł szalony albo i głupi..ale..
OdpowiedzUsuń- Panowie..- Calevan splunął i przez ułamek sekundy zamarł, zdążył się już schamić do poziomu Nordlingów..trudno, wpisze sobie to w trudy bojowe. - Jeżeli chcecie kogoś - tu wykonał gest palcami po szyi - Ja mogę iść, jestem w stanie mówić różnymi akcentami i mowami, tylko trzeba by pomyśleć czy jest jakiś może sposób bym mógł tam wejść nieniepokojony za bardzo czy musiałbym się przekraść - rzucił.
Mężczyzna krótkim i zwięzłym "kurwa mać" skwitował całą sytuację. Siadł ciężko. Podtrzymał głowę na wyciągniętych rękach. Wyglądał źle. Jak gdyby pozbawiono go całych sił życiowych. Po paru chwilach jednak podniósł wzrok i popatrzył przytomnie na czekających mężczyzn.
OdpowiedzUsuń"Panowie, to wam powiem, żeście w sam środek brei wpadli. Iście niby śliwka w gówno. Może być jako żywo, że szpion. Ktoś przekupiony. Widzicie, to sami swoi byli. Nikomu nie przyszło do łbów, że wśród ziomków będzie ot kurewnik."
Dym unosił się wyżej. Szczęściem wiatr gnał smród palonego wszystkiego w przeciwnym kierunku.
"Do garnizonu jest wejście. Drugie. Dla okrążonych obrońców do ucieczki. Dawno nie używane. Nawet nasi nie użyli go gdy świnie napadły. Bo i tam zalęgło się jakieś ustrojstwo. Tunel podmokły, pewnikiem zawalony, ale sprawdzić można."
Demko wstał i otrzepał się. Wróciły mu chęci do dalszej walki. Strzelił karkiem. Splunął z mocą.
"Panowie, nie ma co mitrężyć. Moim śladem. Nie musimy się czaić. Nikt nas nie dostrzeże. Przy bliskości wylotu dam sygnał. Rychtować się na ruchawkę. Będzie co ma być. Raz matka rodziła."
Przyjrzał się wszystkim z osobna.
"Dzieciak... psiakrew... a może to któryś z dzieciaków. Każdy tak pewien był drugiego, że zapomnieli my o gówniarzach. Reformatorzy, rwa mać. A akcentów sobie odpuścim. Tu trzeba działać szybko i celnie. Precyzyjnie."
Posiadanie jakiegokolwiek zarysu planu podziałało na Liama odświeżająco. Dźwignął się z pieńka, poprawił ułożenie broni i podszedł do Demka z uśmiechem.
OdpowiedzUsuń-Jeśli przejście nieużywane od dawna, to jest szansa, że chuje o nim nie wiedzą i mocno się zdziwią naszym pojawieniem. Mówicie, że coś się tam zalęgło, ale nas mało, szybko i cicho przejdziemy, mamy szansę, że nas nie przyuważy, ani nie zwęszy -stwierdził z optymizmem, nie wiadomo, czy prawdziwym, czy sztucznym, po to tylko zagranym, by resztę na duchu podtrzymać. -A jak sprawę precyzyjnie i prędko załatwimy to może nawet ulotnić się damy radę zanim rzecz się stanie powszechnie wiadoma i świnie podziękować nam postanowią po swojemu. -prychnął i zrobił minę jasno świadczącą o tym, że w takiej sytuacji to on się żywy do zabawy zaprosić nie da.
-Idźmy więc, szkoda czasu.
Wolgang popatrzył po pozostałych, westchnął i podrapał się za uchem.
OdpowiedzUsuń- Skoro taki macie genialny plan, to prowadźcie. Mam tylko nadzieję, że damy też radę odwiedzić tę opuszczoną chatkę w której Gospodarz nam zaoferował nocleg. Rzekłbym, że to dość istotne i to przed atakiem. Później to po pierwsze będzie niemożliwe z powodu ruchawki jaka się zacznie.
Poprawił powoli swoje wyposażenie i kontynuował.
- Bierzecie chociaż trochę pod uwagę pozostałych mieszkańców? Jeśli nie ugryziemy ich dość mocno, to dadzą sobie spokój. A żeby to zrobić musi paść kilka więcej osób niźli kadra dowódcza. Jedno co Henseltowi potrafią to adaptacja do sytuacji. I robią to skutecznie. W przeciwnym wypadku będzie powtórka z elfich ruchów wyzwoleńczych. Za każdym razem ktoś zaczyna wielki zryw i kończy się to rzezią.
Splunął ze smutkiem na ziemię.
- Robi się tylko niesmak z walki w obowiązku. Teraz się zastanówcie. Jakie mamy metody na wykrycie zdrajców. Czy możemy na kogoś liczyć jak na Von Eycka po danym słowie. sporo osób padło, zanim się pożar skończy, to nie będą pewni ile. Pewne jest kilka spraw. Pierwsze to bezpieczeństwo, jeśli chcemy im krwi napsuć, to róbmy to jak najdłużej. Drugie to dbanie o ludzi, nie róbmy durnych akcyjek a potem wysłuchujmy o mordach odwetowych. Trzecie to wiedza i zaplecze, bo bez tego będziemy się snuć i ludzi tracić.
Uśmiechnął się.
- No to się nagadałem, a was niesie, żeby komuś przywalić. Niechaj będzie zatem, zobaczmy co możemy na chybko zdziałać.
Poprawił co miał do poprawienia. Wizja zetknięcia się z jakimiś dziwami napawała go lękiem, ale nie zamierzał się z tym pokazywać. Najważniejsze to zachować twarz, ale mimo wszystko cierpła mu dupa na myśl o ustrojstwach. Widział nie raz, nie dwa, jak takie niby nic rozsiekło człeka na sztuki. Nadzieja matką głupich. Może to jeno jakieś mało groźne coś, co przegnać się uda? Może ogniem? Na bagnach? Trzeba było brać pod rozwagę pospolitą ruchawkę. Co dalej?
OdpowiedzUsuń- Demko? Gadajcie, gdzie dokładnie wyleziemy z tej pieczary? Jest li szansa na przejście do miasta? Gadajcie też czy macie kogoś jeszcze umyślnego kto nie polazł do gospody. Dobrze Wolfgang prawi. Będzie rzeź i lepiej wyprowadzić ludziska. Kurwim synom zaś zrobić podgrzać atmosferę. Zabarykadować co się da i niechaj chociaż kto z nich podzieli los tych ludzi.
Calevan uśmiechnął się kiedy przywódca ich dość ciekawie etnicznie złożonej kompanii wspomniał o szpiclach. Lubił przesłuchiwać chociaż z powodu jego skłonności do sadyzmu rzadko był dopuszczany sam na sam z więźniem bo inaczej przesłuchanie zamieniłoby się w egzekucję. Miał różne pomysły ale to co pokazał na początku ich znajomości w tamtej wiosce to było nic w porównaniu z tym co robił u siebie. Jego wzrok skierował się ku przejściu jakim mieli ujść i w momencie w którym to zaczął się zastanawiać jaka to zmora czeka na nich jego dłoń objęła rękojeść buzdygana, tak miecza jeszcze sobie nie załatwił...nie było sposobności. Jeśli wróci z tej wyprawy żywy...cóż będzie miał dość ciekawe wspomnienia. A obserwując aktualną politykę jaka panuje na kontynencie może kiedyś tu jeszcze przyjdzie mu postawić nogę, a wtedy będzie dobrze pamiętał wszystko, i wszystko rozliczy przy każdej sposobności. Nilfgaardczyk spojrzał na swoich towarzyszy. Liam i Nolan najchętniej widzieliby go jak się wykrwawia..tak takie pewnie myśli kotłowały im się po główkach. Von Aurerbach wyglądał na najmniej przesyconego zajadłością do niego i wzajemnie.
OdpowiedzUsuń- Panowie - rzucił krótko na początek - Ja się dostosuje, rzeknijcie tylko słowo a rozkaz wykonam jak obiecałem na początku tej wędrówki, i faktycznie...przydałoby się przelać krwi. Może zabijemy pałą świnie narobim kiełbasy?- zanucił wesoło i wyszczerzył się mając nadzieję że zrozumieją że chodzi wiernopoddańcze świnie henseltowe.
- To co...sprawdzamy ten tunel? - wyrzucił na koniec.
Znalezienie wejścia nie należało do łatwych. Podmokły grunt i śliskie, mokre wszystkim korzenie i kamienie skutecznie doprowadzały każdego do szewskiej pasji. Szczęściem nie wypasano tu krów to przynajmniej placków nie trzeba było się obawiać. Szliście powoli. Człapaliście w brei i szlag was trafiał.
OdpowiedzUsuńDym unosi się. Smród zwiewa w stronę wschodnią - jak gdyby na złość Demawendowi. Smród się niesie, pali się, a kompania w brei się papla. Papla-pla, papla-pla, bagno jest bardzo rozległe, a tunelu ani widu, ani słychu, a raczej tego co w nim pomieszkuje.
Solidnie wymęczeni docieracie w końcu, a to za sprawą Liama, który pierwszy dostrzega wyziewającą jamę. Aby wejść trza zanurzyć się w brei i iść, po pas we wszystkim. Korzenie oplatają wejście. Nie jest dobrze. Ledwo cokolwiek widzicie. Nie dość, że ciemno, wieczór, a raczej bardzo już wczesny ranek, to jeszcze w gąszczu... gówno widać. Wszystko mokre. Srać będzie, a się nie zapali; chyba, że kawałek odzienia? Demko tak właśnie czyni. Na kawał gałęzi szmaty kawałek zawija. Skąd ogień?
- Kurwa - słyszycie obok - macie jakie krzesiwo, jakie coś co szybko się zajmie. Przecie tu gówno zobaczymy. Psiakrew... - słychać jak gdyby coś trzaskało przenikliwie - wdepnąłem w coś. Dopiero po kilku chwilach dostrzegacie, że Demko nadepnął na czyjeś, wybebeszone jelito.
-Kurwa, taką żeśmy drogę wybrali, że jak już wyjdziemy to henseltowcy będą myśleli, że utopce, albo inne nekkery ich atakują, a nie uczciwi patrioci -sarkał pod nosem Liam, posłusznie jednak szedł naprzód, skoro lepszego pomysłu nie było. Nigdy jednak tak jak w tym momencie nie marzył o gorącej kąpieli i czystym odzieniu. Miał wrażenie, że przez tydzień wszyscy będą się lepić i śmierdzieć tym, co się do nich przylepiło.
OdpowiedzUsuń-Mam, gdzieś powinienem mieć, hubkę i krzesiwo, zaczekajcie moment. -Riv sięgnął do jednej z przytroczonych do pasa sakiewek i po kilku chwilach wyjął potrzebne przedmioty. Skrzesali, zgasło, skrzesali drugi, uważniej i w końcu, nieśmiały, acz z każdą chwilą żywotniejszy, ognik zamigotał na końcu pochodni. Zrobiło się jaśniej, jakby cieplej, bezpieczniej? Choć przecież ogień mógł przyciągnąć wszystko i wszystkich, to w tym momencie nikt o tym nie myślał, wdzięczny raczej za odrobinę światła i ciepła.
Mogli ruszać dalej.
Wolfgang idący jako jeden z ostatnich w tym przejściu również złapał prosty konar i w ciemnościach uśmiechnął się. Wiedział już jaki koszmarek wymacały jego ręce. Wziął jedną ze szmat na opatrunki, wyjął z wąskiego metalowego tubusa niewielki patyczek i nie certoląc się strzaskał jego osłonkę. Płomyczek zapełgał jasno i wyraźnie oświetlając biało-żółty kawał gałęzi. A raczej kość udową.
OdpowiedzUsuń- No, z gówna powstałeś, w gówno się obrócisz jak mawiają kapłani Lebiody. Ale mi do tego nie spieszno.
Trzymając lekko z boku pochodnię, na tyle na ile pozwalała konstrukcja przejścia rozglądał się. I nasłuchiwał.
- Mniej gadania więcej chodzenia. Inaczej możemy lokatora tudzież lokatorów nie usłyszeć.
Ostrzegł.
- Sraczka i powołanie. Gówno i bagno. Pięknie, kurwa, pięknie - narzekał idąc w ślad za towarzystwem. Wszedł powoli, zanurzywszy się po pas i ruszył dalej. Przejście i jego otoczenie nijak nie napawało optymizmem. Uniósł ręce ponad taflę bagnistej brei. W dłoni odbijał płomienie sztylet. Cokolwiek co mógł trzymać w dłoni dodawało otuchy.
OdpowiedzUsuńNie wiele Tobie brakuje do utopca - uśmiechnał się idąc za Liamem - Żeby wszystkim było równo trzeba wszystkich wdeptać w gówno, żeby człowiek był człowiekowi bratem trzeba go wpierw oćwiczyć batem - uśmiechnął się Mortis.
OdpowiedzUsuń- Jestem ciekaw co się tutaj robi ze złodziejami bo tak szczerze to nie wiem - dłoń spoczywała na broni, i to wcale niekoniecznie w obronie przed potworami a przed wściekłym rivskim włóczęgą.
- ogólnie to wolicie cuchnąć czy zdechnąć tutaj? - wyszczerzył się stawiając ostrożnie swoje kroki. - Ja to nie lubię złodziei, wieszać ich wszystkich jak leci ale nie w mieście bo smrodu narobią, niech będą ozdobą lasów i karmą dla ptaków ale to już tak ogólnie żeby kto coś nie pomyślał że do niego - uśmiechnął się.
Wolfgang nie patyczkował się, tylko pokazał jak słowną jest osobą. Wielka jak kufel pięść trzymająca pochodnię huknęła w tył głowy Calevana wysyłając go w substancję nieokreślonej proweniencji. Drugą wyciągnął go, od razu zatykając jego usta. Po szamotaniu się wiedział, że osobnik nie padł mocno ogłuszony i aqua mysteria z tego stanu go wyciągnęła. Przybliżył głowę do jego ucha i szepnął.
OdpowiedzUsuń- Raz. Ostrzegałem. Dwa. Jak do tej pory zauważyłem, że jedyne co Rivijscy mieszkańcy wynoszą to zdrowy rozsądek. Jak widać u was się albo skończył albo samojeden wybrałeś się z siecią na owady a nie z wiaderkiem jak reszta twojej nacji jak go wam bogowie przy narodzinach rozdzielali. Teraz się kurwa uspokój, albo rzeczony rivski złodziej czy inny włóczęga dołączy Cię za moim przyzwoleniem do nawozu.
Spojrzał się na Liama.
- Zamieńcie się miejscami i zachowajcie ciszę.
Słowo "ciszę" bardzo mocno i nieprzyjemnie zaakcentował.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRzeczony Riv słysząc po raz kolejny prowokującego go i obrażającego Nilfgaardczyka już miał się oburzyć, już odszczeknąć, albo palnąć Czarnego w durny łeb, kiedy w tym wszystkim ubiegł go nie kto inny, jak Wolfgang. Wolfgang, który krótko po zawiązaniu się oddziału i pierwszej scysji na linii Północ-Cesarstwo ostrzegł przed konsekwencjami następnych takich wydarzeń. Ostrzeżenie najwyraźniej nie wystarczyło Calevanowi, który teraz przekonywał się, że popełnił błąd. Bardzo duży błąd.
OdpowiedzUsuńLiam obserwował taplającego się w bajorze mężczyznę z nietajoną satysfakcją, przezornie jednak milczał, jakby podskórnie czując, że wystarczy jedno słowo, a sam skończy tak samo, a do tego mu się doprawdy nie spieszyło.
-Rozkaz, szefie! -rzucił, błyskawicznie wpadając na powrót w wojskowy dryl. Przesunął się pod ścianę, robiąc Mortisowi miejsce. Cofnął się przy tym na tyle daleko, by tamten nie mógł go niby to przypadkiem sięgnąć, czy popchnąć. Urażona duma Nilfgaardczyka mogła mu podsunąć taki pomysł, dlatego też Raven wolał stać tak, aby w razie czego widać było jasno, że on nic nie zrobił, że nie on zaczął. Ot, przezorność taka, na wszelki wypadek.
-I, szefie... -miał się nie wyrywać z niczym głupim, ale nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. -Poprawną formą jest rivijski, chyba że chce mnie szef obrazić... -na szczęście odsuwając się od Nilfgaardczyka odsunął się też od Wolfganga, więc nie groziło mu wykąpanie w cuchnącej brei. Chyba. Miał taką nadzieję.
Wolfgang westchnął, po czym ruszył znów do przodu. Niestrudzenie brnąc w brei.
OdpowiedzUsuń- Obie formy są poprawne w pewnych kręgach, jedna to obraźliwa, druga nie. Tym razem aby w siatkę na owady jakaś myśl się złapała musiałem użyć prostych sformułowań.
Padający od pochodni światłocień ukrył delikatny grymas uśmiechu na jego twarzy.