Wiodła ich gibka niby łania, sarniooka ślicznotka, której
prezencja nijak nie miała się do otaczającej ich rzeczywistości. Las zdawał się
im czymś niepojętnym i mrocznym. Ciemne drzewa pochylały się nad nimi, krzewy
stawały na drodze i targały odzienie, oblicza. Szli jej śladem, zdumiewając się
raz za razem jak bardzo mocnym jest kontrastem dla tego miejsca. Jakby
nierealna zjawa wodząca ludzi na pokuszenie – prowadziła ich kołysząc drobnymi
biodrami.
Minęło kilka długich chwil nim przystanęli po raz pierwszy.
Dziewczyna skryła się za powalonym konarem – wszyscy poszli jej śladem. Na
krawędzi widnokręgu majaczyła niewyraźna sylwetka. Olbrzymia postać ledwie
mieściła się pomiędzy drzewami. Przewodniczka zakryła dłonią usta. Jej oczy wyrażały
strach. Ruszyli dużo później. Widmo nie zdążenia przed zmierzchem było jak
najbardziej prawdopodobne. Musieli przyśpieszyć i zrobili to – wycieńczając się
zupełnie.
Wieczór zastał ich w drodze. Po omacku przedzierając się
przez gęstwiny, znacznie zwolnili tempo i perspektywy na szybkie osiągnięcie
celu. Zwłoka odcisnęła się piętnem na relacjach pomiędzy żołnierzami. Dociski
na tle Rivia i Nilgaard przybrały na sile.
Czuli się nieswojo. Ciemność i brak orientacji robiły swoje.
W pewnym momencie dziewka zniknęła i już się nie pokazała. Nie odważyli się wołać
wiedząc, jak wielkie ściągnęłoby to na nich niebezpieczeństwo.
Dotarli do skraju puszczy skąd w mroku dostrzegli liczne
światła. Łuczywa pochodni i ogniska płonęły migotliwym blaskiem. Osada
prezentowała się na dużo większą od pozostałych, jakie spotkali. Na uboczu
widniała samotna wieża. Dalej, na tle świateł, widniała strażnica otoczona
murem. Alembr był im niemal zupełnie obcy. Wiedzieli o trzech gospodach, blisko
czterech warsztatach kowalskich oraz o co najmniej trzech różnych lokalnych
gildiach. Ponadto spodziewali się silnego, stacjonującego na miejscu garnizonu.